Technologiczne zaplecze Revoluta od środka – rozmowa z Tomaszem Stawarskim
28 października 2021W jaki sposób Revolut jest w stanie obsługiwać codzienne transakcje finansowe ponad 16 milionów swoich użytkowników? Bez chmury byłoby to niemożliwe. Posłuchaj, jak wzrost popularności chmurowych technologii przekłada się na ich bezpieczeństwo, kto najwięcej traci na awariach i jak zapewnić biznesowi ciągłość, gdy wydarzy się najgorsze.
W rozmowie z Konradem Tomasz Stawarski – Global Tech Manager w Revolucie – opowiada też o tym, jak elastyczna chmura, niezawodny sprzęt i przemyślany design przestrzeni biurowej wzmacniają kulturę produktywnej współpracy w międzynarodowym zespole. Ten wywiad to unikalny wgląd w strategię, która przekształciła europejski fintech w globalny bank.
W odcinku wystąpili:
Przeczytaj odcinek:
Witaj w świecie FlyTalks – podcastu, w którym poznajemy połączenie świata biznesu i technologii. A dzisiaj będzie to przedstawiciel technologii finansowych, rozpędzonego unicorna, którego znamy wszyscy i fintechu szalonych wzrostów, którego coraz więcej z nas ma w swoich telefonach i portfelach. Jak Revolut – bo o nim mówię – wykorzystuje chmurę? Mam nadzieję, że dowiemy się tego dzięki Tomkowi Stawarskiemu – naszemu dzisiejszemu gościowi. Cześć! Świetnie, że jesteś.
Bardzo mi miło również. Dziękuję za zaproszenie.
Tomek jest Global Tech Managerem. Wiemy, że budowałeś zaplecze technologiczne niejednej firmy. Teraz robisz to już w zasadzie od lat w Revolucie. Jak tam było kiedyś?
Na początku sam musiałem troszkę być na placu boju i walczyć z wprowadzaniem nowych technologii, z budowaniem procedur. Jak dołączałem, Revolut miał dopiero 3 lata. Była to firma, w której było 300 osób, więc zasadniczo byliśmy takim unicornem, startupem, w którym dopiero wszystko trzeba było ustrukturyzować. Nie chcę powiedzieć, że nic nie było. Pracownicy mieli sprzęt i wszystko, co potrzebne, natomiast od strony technologii nie było to jeszcze zagospodarowane. Z biegiem czasu, po trzech i pół roku, razem ze wzrostem firmy i liczebności zespołów, bo z 300 osób, które były trzy lata temu, mamy już ponad 3 tysiące pracowników, samych internalnych, czyli takich, którzy pracują wewnętrznie dla firmy. Już nie mówię nawet o firmach outsourcingowych. Moja pozycja z osoby, która zajmowała się rzeczami stricte technologicznymi, tylko technologicznymi, zmieniła się troszkę na pozycję osoby, która ma pod sobą po prostu cały zespół technologiczny i musi zadbać o to, żeby ten zespół dobrze działał. Moim zdaniem technologia jest jednym z tych aspektów, który przyciąga wielu najlepszych pracowników do różnych firm, typu Revolut właśnie.
Zanim zajmiemy się dokładniej Waszą obecną sytuacją, może wróćmy jeszcze do tego, o czym już powiedziałaś. Jak zbudować to zaplecze technologiczne dysponując taką białą kartą, nada, null, nic. Od czego zacząć?
Na pewno buduje się zgodnie z jakimiś standardami na rynku. Są pewne rozwiązania i pewne schematy, które działają, jak w każdej branży zresztą. Również w technologii. Pewne rzeczy must have, które każda firma musi posiadać, takie jak na przykład asset register, czyli spis wszystkich urządzeń, jakieś ubezpieczenie, jakieś standardy urządzeń. Tutaj mówię o kilku przypadkach prawdopodobnie z puli kilku tysięcy przypadków, ale także support technologiczny dla użytkowników, który nie polega na tym, że pracownicy odzywają się do mnie na przykład przez Slacka, bo korzystamy ze Slacka jako komunikatora, tylko że jest to bardziej profesjonalne, czyli używając profesjonalnych narzędzi do supportu, żeby można było to wsparcie śledzić i ulepszać. To są takie podstawy, które w każdej firmie muszą być. Na samym początku swojej podróży w Revolucie zająłem się tym podstawami. Niektóre rzeczy udało mi się już wprowadzić od razu na wysokim, profesjonalnym poziomie, a niektóre robiłem nieco łopatologicznie – ja tak to nazywam – czyli asset register na początku prowadziłem w zwykłym spreadsheecie Google’owym, zanim wprowadziliśmy takie poważne i profesjonalne rozwiązanie. To wystarczało, bo też pracowników było mniej. Przyrost jeszcze wtedy był mniejszy. Natomiast z biegiem czasu wszystkie te rozwiązania musieliśmy zmienić na bardziej profesjonalne, a reszta rzeczy to już jest w sumie doświadczenie połączone z jakąś kreatywnością. Jest dużo fajnych rozwiązań, z których korzystają globalne firmy, czyli też chodzi o jakieś podglądanie. Mam też na szczęście sieć znajomych, która w różnych topowych, globalnych firmach pracuje i była w stanie mi też podpowiedzieć, z jakich rozwiązań korzystają tacy giganci jak Google, Facebook czy Apple. Staraliśmy się już później z zespołem to samo mniej więcej wprowadzać do Revoluta, ale też bardzo dużo rzeczy wymyślaliśmy sami i tworzyliśmy te standardy dla innych firm. Chmura jest teraz podstawą każdej szanujący się firmy. Jednak na chmurze firmy globalne opierają całą swoją strukturę, całe swoje rozwiązania. W Revolucie zasadniczo od samego początku, to jest taka rzecz, którą pamiętam i chyba zawsze zapamiętam, bo ona mnie dużo nauczyła i jest to dodatkowy slot w moim doświadczeniu, to jest to, że zawsze stawiam na chmurę. Wtedy jeszcze ówczesny szef bezpieczeństwa w Revolucie, który był zresztą moim managerem, powiedział: Tomek, niezależnie co wprowadzasz w Revolucie, musi to być oparte na chmurze. Rozumiałem, że chmura jest bardzo ważna, natomiast wiem, że dużo firm korzystało też z rozwiązań takich normalnych, tak bym je nazwał.
Ciekawe, że to był szef bezpieczeństwa. Kiedyś pewnie nie do pomyślenia.
Właśnie wydaje mi się, że to się troszkę pozmieniało. Kiedyś jeszcze jak te rozwiązania chmurowe nie były na tyle rozwinięte, to jednak w głowach wielu rodziło się takie coś, że postawią coś na chmurze, to będzie gdzieś leżało na jakichś serwerach, znajdujących się na przykład u Google czy u Amazona, ale zasadniczo nie mają na tym kontroli. Jeśli ta firma upadnie, coś jej się nie powiedzie, to tracą swoje wszystkie dane. Tak samo jeśli coś się zatnie, to ja nie mogę sobie po prostu wejść do serwerowni, nacisnąć guzika i zresetować serwerów czy macierzy, tylko muszę pingować support i pytać się, co się stało. Coraz więcej firm zaczęło korzystać z tej chmury. Jakoś tak chyba naturalnie to wyszło, przez co to się stawało coraz bardziej bezpieczne, coraz bardziej pewne i zasadniczo teraz budowanie własnej infrastruktury chmurowej wewnątrz firmy jest też nieopłacalne. Nieopłacalne z tego względu, że kosztuje bardzo dużo pieniędzy i wszystko spoczywa na plecach danej firmy. Lepiej jest podpisać jakąś umowę z gwarantowanymi czasami dostarczenia [ns 06:05] na jakieś naprawy i wtedy masz zasadniczo pewność, że ta chmura nie padnie i nic się złego nie stanie.
Jak często jednak coś się dzieje złego?
Wszyscy chyba pamiętamy, co się stało, kiedy Facebook i Instagram zniknęły z tego świata. Czytałem wiele artykułów, co było dość zabawne i mnie rozbawiło, że ludzie dzwonili do swoich dostawców sieciowych, providerów internetu, mówiąc, że internet im nie działa. Niektórzy ludzie po prostu widzą internet jako te dwa narzędzia, które dostarczane są przez Facebooka. Nie chcę powiedzieć, że to się nie może zdarzyć, ale wiemy też, jak te firmy będą dbały o to, żeby to się nie zdarzyło. Z kilku względów. Na przykładzie Facebooka, już nie pamiętam dokładnych kwot, ale to były straty w setkach milionów na kontraktach reklamowych najprawdopodobniej te firmy poniosły. Natomiast jeśli chodzi o takie firmy jak Google czy Amazon, które dostarczają te rozwiązania dla firm bardziej biznesowe, to umowy są zwykle tak skonstruowane, że te firmy również płacą gigantyczne kary, jeśli jakaś przerwa w dostawach tego oprogramowania trwa dłużej niż X. Te firmy dbają też bardzo o renomę. Wracając do Twojego pytania, czy to się często zdarza. Jeśli chodzi o moją karierę w Revolucie, przez ostatnie trzy i pół roku chyba zdarzyło się raz. Nawet nie chodziło o chmura, na której stała nasza aplikacja, tylko bardziej o Google Workspace, czyli te rozwiązania domenowe, które dostarczamy użytkownikom, żeby mogli wysłać maile – nazwiemy to tak bardzo prostym językiem – i korzystać z Google Drive. To trwało bardzo, bardzo krótko. Google poniosła z tego tytułu pewne koszty związane z tym, że musiała swoim kontrahentom wypłacić te umowne kary. Żyjemy też w świecie, w którym zasadniczo jak jedna usługa upadnie, to możesz się bardzo szybko przenieść na drugą usługę. Tak też działają firmy, również Revolut. Mamy zbudowane business continuity plany, czyli co, gdyby coś się stało. Przechodzimy takie ćwiczenia bardzo często. Zresztą tak chyba to działa w każdej firmie. To jest takie troszkę wróżenie z fusów, czyli musimy wymyślać, nakreślać plan, co będziemy robić, gdy dana usługa będzie miała jakiś chwilowy downtime.
Jaki był taki najczarniejszy scenariusz?
Tam się przechodzi zasadniczo wszystkie scenariusze. Od tych najbardziej pozytywnych do tych najczarniejszych.
To trochę jak takie psychologiczne ćwiczenie, co stanie się najgorszego gdy...
dokładnie tak to działa. Zwykle te business continuity plany polegają na tym, że nakreśla się jakieś inne rozwiązania, które bardzo szybko można wdrożyć do firmy, żeby zastąpić tę infrastrukturę, która ma jakiegoś chwilowego doła.
Rozumiem, że dzieje się to zwłaszcza wtedy, kiedy masz z tyłu głowy duże cyferki, gdy Twój biznes nie działa.
Tak, dokładnie. Chodzi prawdopodobnie w głównej mierze o cyferki. Każda firma dba o to, żeby zarabiać na siebie. Też o to chodzi i po to się buduje firmy, dlatego przeprowadza się takie ćwiczenia. Wychodzi to od departamentów ryzyka w każdej firmie. Prawdopodobnie jednym z głównych zadań takich działów risku jest właśnie to, żeby przygotować firmę na jakieś potencjalne zdarzenia, nieoczekiwane zdarzenia.
Jak chmurę napędza Revolut to jeszcze oczywiście przed nami. Zanim to się stanie możemy najpierw nakreślić, w jakiej sytuacji jest aktualnie Revolut?
Chyba taką najbardziej imponującą daną jest to, że Revolut w tym momencie, jeśli chodzi o klientów tych retailowych, ma ich ponad 16 milionów. Rośnie to z każdym dniem. Natomiast jeśli chodzi o klientów biznesowych, jest już ponad pół miliona, czyli ponad pół miliona firm zaufało Revolutowi i korzysta z jego usług jako swojego konta bankowego. Rok temu Revolut wprowadził też taką usługę jak Rervolut Junior. To są konta przeznaczone dla osób, które nie skończył jeszcze 18 roku życia, a chciałyby już powolutku wdrażać się w ten świat finansów. To konto jest powiązane ściśle z kontem rodzica, czyli z osobą, która to konto musi zresztą założyć temu dziecku. Można tam przelewać różne kieszonkowe lub budować swojej pocieszę zadania, za których wypełnienie to dziecko dostaje jakieś tam wynagrodzenie, można tak to nazwać.
Dzieciaki inwestują w krypto czy po prostu mają oszczędzać?
Tutaj bardziej chodzi o oszczędności. Ta aplikacja oczywiście nie ma tylu funkcji, co ma normalny Revolut. Jest to ograniczone konto z tego względu, że jest dostosowane dla dzieci. Głównie tam chodzi o jakieś przelewanie pieniędzy i o to, żeby dzieciaki nauczyły się korzystać z tych pieniędzy w mądry sposób. Tych klientów Revolut Junior w Polsce już mamy ponad 33 tysiące, czyli 33 tysiące dzieciaków w Polsce uczy się finansów, używając Revoluta. To jest też imponujące.
Przy tym niżu demograficznym, nieźle.
Uchylę trochę rąbka tajemnicy, bo oficjalnie to trafiło do mediów już jakiś czas temu. Klientów Revoluta w Polsce jest milion. To jest coś, co jest oficjalnie podane do mediów, natomiast patrząc na nasze systemy, jest już ich ponad półtora miliona w Polsce. To się oczywiście rozwija z każdym dniem. Ludzie przekonują się do Revoluta i do tych rozwiązań, które niosą za sobą korzyści, nie tylko związane z wymianą walut, ale też z mnóstwem różnych, przeróżnych funkcjonalności, które do aplikacji są wprowadzane i które można fajnie wykorzystać w swoim życiu finansowym.
Wiem sam po sobie. To znaczy pewnie są różni ludzie. Inny człowiek zaufa stronie internetowej, zwłaszcza, która jest po angielsku. W moim przypadku było tak, że miałem znajomych, którzy używają Revoluta i przecież naturalnym było, że skoro to się sprawdza, ja też muszę zabrać go na wakacje. Zobacz! Mamy 16 milionów użytkowników. Jak obsłużyć to bez chmury? Nie dałoby się, więc sprowadźmy to wszystko do tego, czego używacie na co dzień i jak pomagają Wam partnerzy Google, tacy jak FOTC?
Może zacznę od tego, co jest mi najbliższe, bo tych rozwiązań chmurowych w Revolucie jest mnóstwo. Każdy system w każdym dziale zasadniczo opiera się na chmurze, czyli każde rozwiązanie czy to służące do supportu, czy służące do obsługi domenowej opiera się na chmurze. Natomiast najbardziej mi bliskim rozwiązaniem, które miałem przyjemność do Revoluta w pewnym sensie wprowadzić, jest Google Workspace Enterprise – dawniej G Suite, ja ciągle nie mogę przywyknąć do tej nowej nazwy. Revolut od samego początku korzystał z usług Google. Jeszcze zanim zaczęliśmy współpracę z FOTC, korzystaliśmy z Google i z Google G Suite i na tym systemie opieraliśmy swoją infrastrukturę. Natomiast w pewnym momencie stwierdziliśmy, że nasi pracownicy zasługują na coś więcej. Wtedy był to oczywiście ten najniższy plan, ale wraz ze wzrostem firmy i wzrostem liczby pracowników firma musi również rozwijać swoje rozwiązania i dawać coraz więcej funkcjonalności. Wtedy założyliśmy Google Workspace Bussines. Przygoda z FOTC zaczęła się bardzo ciekawie w moim przypadku, bo uczestniczyłem kiedyś w takim spotkaniu dotyczącym Chromebooków. Pamiętam, że po pół roku mojej pracy w Revolucie stwierdziliśmy, że firma, która jest oparta na Apple, bo ogólnie to dostarczamy do użytkowników i dostarczaliśmy, wydaje nam się, że możemy fajnie oszczędzić dużo pieniędzy, zachowując te same funkcjonalności, używając troszkę innego rozwiązania. Wtedy to był w sumie czas, kiedy te Chromebooki się dopiero przebijały do świata i to była nowość. Chromebook to komputer oparty na przeglądarce Chrome. Oczywiście ma troszkę więcej funkcjonalności. Nie jest tak, że włącza się urządzenie, widzisz przeglądarkę Chrome i to tyle, co możesz zrobić. Są tam jakieś file commanders i takie rzeczy, natomiast całość opiera się na Chrome. Stwierdziliśmy, że dla wielu, w tym dwóch największych departamentów w Revolucie, czyli FinCrime i Support, te urządzenia będą strzałem w dziesiątkę. Zaczęliśmy szukać ich na szerszą skalę. Dostępność tych urządzeń była bardzo mała na całym świecie. Znalazłem informację o wydarzeniu w Warszawie. Wybrałem się tam, posłuchałem o Chromebookach i nawiązaliśmy bardzo ciekawą współpracę, na początku opierającą się na dostarczaniu urządzeń opartych na Chrome OS, które sprowadziliśmy do Revoluta jako pierwszy batch tych urządzeń. Z biegiem czasu zaczęliśmy również współpracować na tej płaszczyźnie Google Workspace. FOTC było pierwszą firmą po Google, która dostarczyła nam rozwiązania G Suite Bussines do firmy. Idąc tym tokiem rozumowania dalej po kolejnym roku zasłużyliśmy jako Revolut na miano członka Enterprise i również z FOTC upgrade'owaliśmy nasze rozwiązanie do wersji Enterprise.
Z czym się to wiązało? Jak to oceniasz?
Przede wszystkim bezpieczeństwo. Mój team, team IT w Revolucie, bardzo blisko współpracuje z zespołem security. To jest obopólna współpraca, ponieważ to, co oni wymyślą, my implementujemy. Dostajemy od nich pewne wytyczne, które są potrzebne naszej firmie i to nie wynika tylko z ich widzimisię. Jesteśmy firmą technologiczną, ale ja już to powoli nazywam bankiem. Naszych klientów Revolut Banku, czyli naszej jednostki z licencją, jest już ponad milion. Ten Enterprise jest zasadniczo krokiem obowiązkowym, żeby spełnić pewne wymagania, które płyną do nas ze strony audytorów, ze strony regulacyjnych.
Taki profil działalności to na pewno duży poziom odpowiedzialności.
Dokładnie.
A jeśli chodzi o samą pracę teamu, niekoniecznie teamu ryzyka czy teamu security, tylko na przykład Twojego teamu, na co stawiasz najbardziej? Czym jest dla Ciebie dobrze prosperująca drużyna?
Dla mnie przede wszystkim zespołowością. Ja to troszkę powtarzam jak mantrę, kiedykolwiek jestem o to zapytany. Wydaje mi się, że głównie chodzi o zespołowość, bo jednak mimo że Revolut ma już ponad 3 tysiące pracowników, nasz team ma 20 kilka osób, więc zespołowość jest tutaj bardzo potrzebna, żeby te obowiązki wypełnić dobrze. Mówić już stricte o supporcie, bo to jest coś, co widzą nasi pracownicy dzień po dniu zasadniczo, bo my zajmujemy się też innymi rzeczami, jak otwieranie biur. Ale wiadomo, ktoś przychodzi i zasadniczo pracownicy mają takie myślenie, że jest firma technologiczna, jest globalny startup, to biuro musi wyglądać ekstra. I wygląda ekstra. To nie wpływa na ocenę mojego teamu, natomiast głównie chodzi o ten support, który dostarczamy, to wsparcie technologiczne, które dostarczamy do naszych pracowników. Na nim głównie bazujemy. Mamy ten podział na pierwszą linię supportu i drugą linię supportu, więc ta zespołowość jest tutaj bardzo ważna. Z ilością ticketów, z którymi się zmagamy, bo są to już setki ticketów dziennie od naszych pracowników, dotyczące przeróżnych spraw, naprawdę przeróżnych spraw.
Na przykład?
Mogę zdradzić taki najśmieszniejszy przypadek, który mnie spotkał. Nie wiem, czy kiedykolwiek cokolwiek pobije ten przypadek. Kiedyś użytkownik zgłosił się do nas, że jego Macbook jest zepsuty. Czasami tak się dzieje albo po prostu system padł. Czasami są też różne problemy stricte hardware'owe. Jeden członek mojego zespołu zaaranżował wymianę w biurze i ta osoba przyszła do biura, żeby tego laptopa wymienić i zasadniczo przyniosła nam go w dwóch częściach. Do dzisiaj się z tego śmiejemy. Leży to na moim biurku jako trofeum. Ekran był oddzielony od części zasadniczej komputera. Do dzisiaj nie wiemy, jak to się stało. Nie mamy pojęcia, ale są takie przypadki. Trzeba być na to gotowym.
Powstała fajna deska do krojenia.
Tak, teraz to można używać tylko jako deskę do krojenia, bo ten komputer nie nadaje się już nawet do naprawy, natomiast to jest taki tragikomiczny przypadek, bo dla mnie, jako osoby związanej z technologią, kiedy technologia cierpi, ja też cierpię. Tak się zdarza.
Z czym musi zmagać się support...
Są też rzeczy, których pierwsza linia supportu nie ogarnie. Nie jest w stanie czegoś rozwiązać i to musi być wyeskalowane do drugiej linii supportu. Jeśli druga linia supportu dalej ma ograniczone pole działania, to eskalujemy to z innymi teamami, z security na przykład i oni już tam działają. Ta zespołowość jest tutaj bardzo potrzebna. Takich ludzi zawsze szukam do swojego zespołu, takich ludzi znajduję i tacy ludzie pracują w moim zespole.
To jest fajna rada dla osób, które potencjalnie może kiedyś z Tobą porozmawiają, a zatrudniacie 300 osób miesięcznie. Jak utrzymać takie tempo, jak to realizować?
Trzy miesiące temu nasz zespół znajdował się tylko w Europie. Mamy pięć lokalizacji w Europie, w których znajdował się dział IT. Jest to oczywiście Polska, Kraków, w którym ja się znajduję. Jest to Londyn, gdzie jest nasze headquarters, jest to Portugalia, Litwa oraz Rosja. Rosja ciągle terytorialnie jest zaliczana do Europy jako Moskwa. Natomiast trzy miesiące temu troszeczkę się rozrośliśmy. Wynika to też z potrzeb i tego, że otwieramy się ciągle na nowe rynki jako firma. Zatrudniliśmy pierwszą osobę w Stanach Zjednoczonych i pierwszą osobę w Indiach. Ciągle myślimy o kolejnych osobach, które będziemy zatrudniać zarówno w Europie jak i w krajach poza Europą, ale też pewnie w jakichś nowych krajach, bo Revolut bardzo szybko się rozrasta i co chwilę dostajemy informacje o tym, że niedługo będziemy wchodzić do nowego kraju i próbować tam naszych sił w walce z konkurencją. Jeśli chodzi o Twoje pytanie dotyczące tego, jak sobie poradzić z taką liczbą zatrudnionych, rzeczywiście ta liczba ludzi zatrudnionych miesięcznie na całym świecie, bo kiedyś to się jeszcze sprowadzało do Europy, natomiast teraz w dobie pracy zdalnej zatrudniamy ludzi na tak zwane stanowiska remote. Pracownik może pracować skąd tylko sobie wymarzy, z każdego miejsca na świecie, gdzie mieszka. Oczywiście są ograniczenia związane z pewnym prawem danych krajów i nie wszędzie możemy zatrudnić, natomiast w bardzo wielu krajach zatrudniamy specjalistów. Jak to ogarnąć? To przyszło do nas naturalnie. Przed pandemią zatrudnialiśmy ludzi głównie w miejscach, gdzie mieliśmy biura. Nasi nowi pracownicy w pierwszy dzień pracy przychodzili do biura, dostawali cały sprzęt, przechodzili całą sesję onboardingową, wszystkie szkolenia i później znajdowali się w biurze dzień po dniu. Jeśli ktokolwiek miał jakiekolwiek problemy z dowiedzeniem się, jak działa dany tool, narzędzie, którego używamy w firmie, to ktoś po prostu mógł mu to wytłumaczyć face–to–face. Natomiast teraz, kiedy zaczęła się pandemia, wszystko przeniosło się do pracy zdalnej. Mogłoby się wydawać ludziom niezwiązanym z technologią, że support zdalny jest prostszy niż support na miejscu, że człowiek otwiera komputer, włącza Google Meet czy narzędzie do share'owania ekranu i zasadniczo jest po wszystkim. Nie jest to prawdą, bo to się przerodziło do takiego stopnia, że my teraz musimy edukować naszych pracowników, jak poradzić sobie z problemami. Kiedyś ktoś przychodził z zepsutym komputerem, z zepsutym systemem, admin IT brał ten komputer, naprawiał go i sprawa zamknięta. Teraz musimy wytłumaczyć krok po kroku, używając zwykle linii telefonicznej albo Hangout czy Meet, jak to naprawić. To jest z jednej strony bardziej czasochłonne, a z drugiej strony daje bardzo dużo, ponieważ dany pracownik następnym razem może będzie potrafił sobie ten problem rozwiązać sam. Wszystko stało się nagle. Pamiętam, że na początku 2020 roku – ja to nazywam ewakuacją, bo społeczeństwo bało się pandemii, co zresztą nie może dziwić – ewakuowaliśmy swoje biura globalne i od następnego tygodnia zaczęliśmy onboardować, czyli zatrudniać ludzi podczas ich pierwszego dnia zdalnie. W tydzień musieliśmy wymyślić i zaimplementować całą infrastrukturę logistyczną, całą infrastrukturę zdalnych sesji onboardingowych. Na początku było to troszkę hurr–durr i zrobiliśmy to bardzo szybko. Z biegiem czasu rozwijaliśmy te rozwiązania do tego stopnia, żeby przede wszystkim oszczędzić koszt, oszczędzić sobie czas, który poświęcamy na przykład na zapakowanie urządzenia i wysłanie go do nowego pracownika, i oszczędzić całą siatkę logistyczną. Wprowadziliśmy bardzo wiele internalnych procesów, które pomagają nam w onboardingu nowych pracowników, zwłaszcza przy takiej liczbie, o jakiej wspomniałeś. Teraz jest to współpraca zespołu human resources, czyli HR, z moim zespołem, z security, z finansami i jeszcze z workplace experience, czyli z zespołem, który jest częścią zespołu technologii też, zajmującym się tym, żeby pracownikom żyło się dobrze zarówno w domach, jak i w biurze. To działa. Przyszło to nieoczekiwanie i z biegiem czasu urodziło się coś pięknego.
Mamy tutaj taką sytuację, w której musisz wysłać komuś na drugą część Europy, nawet na drugą część kraju to może być wyzwanie, fizycznie Chromebooka. Czy ten Chromebook musi być wcześniej skonfigurowany przez Was, czy administrator systemu może robić to wszystko zdalnie? Jak to rozwiązaliście?
Właśnie to jest bardzo fajnie zaimplementowane w urządzeniach Google, czyli w Chromebookach. Jest to taki swoisty MDM, czyli Mobile Device Management, który Google sprowadziło do czegoś tak bardzo prostego, że aż pięknego. Jako część tego całego pakietu Google Workspace można niestety albo stety dokupić licencje Chrome Enterprise. Są to licencje, które pomagają nam sprawić, żeby Chromebooki, z których korzystamy w firmie, były zarządzane przez firmę, czyli były zarządzane przez domenę revolut.com. Zasadniczo w tym samym panelu, w którym zarządzamy wszystkimi kontami mailowymi i wszystkimi dostępami, możemy zdalnie zarządzać urządzeniami końcowymi użytkowników. Jest to rozwiązane w sposób naprawdę bardzo prosty. Taki przykład związany z security: chcemy ograniczyć liczbę aplikacji bądź Chrome Extensions, które dany użytkownik może zainstalować do swojego Chrome, bo nie chcemy, żeby jakiekolwiek dane wyciekły do jakichś third parties, czyli do jakichś firm zewnętrznych, z którymi niekoniecznie chcemy się zaprzyjaźnić. Możemy zrobić to zdalnie, wchodząc w panel Google Admin, tworząc specjalną politykę, która ogranicza lub wyłącza użytkownikom możliwość zainstalowania jakichkolwiek extensions do Chroma poza tymi, które my wcześniej zaakceptujemy. To działa bardzo fajnie. Również jeśli ktoś na przykład zgubi urządzenie, zdarzają się takie przypadki, to możemy je zdalnie zablokować, wyczyścić do tego stopnia, że ktoś, kto go znajdzie i nie do końca będzie chętny, żeby go zwrócić, to urządzenie dla tego osobnika będzie bezużyteczne. Będzie kawałkiem metalu bądź plastiku.
Deską do krojenia.
Albo deską do krojenia. Może przesadziłem, że będzie bezużyteczny, natomiast na pewno nie będzie mógł z niego korzystać jak z normalnego urządzenia. Ostatnio Google wprowadziło one touch deployment, co jest też bardzo fajne. Polega to na tym, że jeśli sprowadzamy Chromebooki od oficjalnego dostawcy, na przykład od FOTC, możemy zażyczyć sobie, żeby te Chromebooki były prekonfigurowane. Zasadniczo one nie muszą w ogóle znajdować się w naszym biurze, my nie musimy z nimi robić nic. Wcześniej polegało to na tym, że ktoś z mojego zespołu bądź ja otwieraliśmy dane urządzenie, musieliśmy zalogować się specjalnym kontem, które należało do domeny Revoluta, żeby to urządzenie zenrollować, czyli żeby wgrać wszystkie polityki bezpieczeństwa. Natomiast teraz to urządzenie, idące bezpośrednio od vendora, może bezpośrednio pójść do mieszkania użytkownika, użytkownik odpakowywuje pudełko z folii wręcz i ma od razu urządzenie, które jest całkowicie skonfigurowane zaraz po połączeniu się z siecią.
To na pewno lepsze doświadczenie otwierając taki sprzęt w domu jeszcze zapakowany. To jak Covid wpływa nam na świat technologii trochę sobie już rysujemy. Jak w dobie pracy zdalnej utrzymać ten team spirit albo przynajmniej doświadczenie pobytu w biurze, nie będąc tam na co dzień?
To jest bardzo dobre pytanie. Ja mam na nie chyba dobrą odpowiedź. Jak zaczęła się pandemia biura opustoszały. Również mój zespół pracował z domu. Natomiast później ze względu na to, że zajmujemy się szeroko pojętym zarządzaniem, również infrastrukturą biurową i wysyłki sprzętu musiały odbywać się z biura, bo nikt z nas nie jest na tyle odważny, żeby przechowywać dużo warte urządzenia w swoich mieszkaniach, bo jednak jest to bardzo duże ryzyko związane z aspektem bezpieczeństwa, więc musieliśmy do tego biura powolutku przychodzić. Na początku robiliśmy to w systemie zmianowym. Użyliśmy tego patternu AB, czyli stworzyliśmy dwie, trzy grupy wewnątrz zespołu. Bazuję na Polsce, na Krakowie, natomiast to oczywiście działało tak samo w każdym innym kraju, gdzie mamy IT adminów. Przychodziliśmy na zmianę i pakowaliśmy, wysyłaliśmy te laptopy oraz dbaliśmy o to, żeby wszystko było dobrze. Z biegiem czasu ze względu na to, że te restrykcje zostały troszkę poluzowane, zauważyłem, że lubimy przychodzić do biura. To jest może taka rada nie do końca dla każdego, zaraz też powiem, co można zrobić, jeśli ktoś jednak preferuje pracę zdalną. Teraz siedzę w biurze i oprócz jednej osoby wszyscy członkowie mojego zespołu są dzisiaj w biurze. Tym głównie budujemy team spirit. Zaczęło się to od tego, że jeden kolega z mojego zespołu zaczął przychodzić do biura. Drugi kolega stwierdził, że też będzie przychodził, żeby ten pierwszy nie był smutny. Później trzeci stwierdził, że jak tamci dwaj siedzą, to co on będzie siedział w domu. Mimo tego, że powstało dużo rozwiązań, tak jak Google Meet niesamowicie się rozwinął, jeśli chodzi o funkcjonalności, to jednak dla mnie interakcja ludzka nie może być niczym zastąpiona. Ja tak mam. Jeśli chodzi o to, jak sobie radziliśmy z tym wcześniej, w czasach, kiedy był twardy lockdown, to Meet. Organizowaliśmy różne fajne wydarzenia, nawet drinks, czyli spotykaliśmy się online po godzinach pracy na tak zwane piwko, na którym rozmawialiśmy zarówno o technologii, ale też o różnych innych rzeczach niezwiązanych z Revolutem. To bardzo zbudowało nas jako zespół i pozwoliło na to, żeby spotkać się z innymi członkami zespołu, którzy znajdują się w innych miejscach Europy, z którymi spotkanie face–to–face nie jest albo nie było możliwe.
Mam takie wielkie hasełko, które wymaga wytłumaczenia. Co to jest RevLab?
RevLab to jest właśnie nasze nowe podejście do biur. Jako że pozwoliliśmy naszym pracownikom, i to jest już pozwolenie dożywotnie, samemu decydować, skąd chcą pracować – czy chcą pracować z domu, czy chcą pracować z biura w dowolnym wymiarze czasu – przeprowadziliśmy kilka razy w trakcie pracy zdalnej ankiety wśród ludzi dotyczące tego, czego najbardziej pracownikom brakuje, jak się czują, jak im się pracują, czy znajdują work life balance, ale także co ich zdaniem jest brakującym elementem podczas pracy z domu. Bardzo ciekawe jest to, że my nawet nie dając propozycji odpowiedzi, większość odpowiedzi brzmiała: collaboration – współpraca zespołowa. Stwierdziliśmy, że musimy coś zrobić, żeby tę współpracę jakoś zwiększyć. Wiadomo, że ciężko będzie to zrobić w domu, więc stwierdziliśmy, że może spróbujemy zmienić coś w naszych biurach. RevLab wymyślił ktoś z workplace experience, czyli z części zespołu, z którym współpracujemy bardzo blisko. Nazwa powstała bardzo szybko. Na jednym z call'i, na którym byłem, ta nazwa się pojawiła i wszyscy powiedzieli: wow, super, robimy! Stwierdziliśmy, że biuro powinno stać się miejscem, które wzmacnia tę współpracę. Jak ktoś chce pracować sam, może zostać w domu i pracować sam. Do biura głównie przyjeżdża się po to, żeby spotkać się z ludźmi, wzmocnić więź, popracować nad jakimś projektem, omówić rozwiązania. Wiadomo, że czasami dużo więcej pomysłów wpada do głowy, kiedy się kogoś widzi i można zrobić prawdziwą burzę mózgów, siedząc koło siebie. Około 70% powierzchni naszych biur globalnie zajmują open space, czyli takie zwykłe miejsca do pracy, do których pracownik przychodzi, siada sobie przy biurku i pracuje. Natomiast tylko 30% to są collaboration spaces, czyli głównie salki konferencyjne. Stwierdziliśmy, że musimy odwrócić troszkę tę proporcję, więc w naszym nowym podejściu do biur, które ciągle implementujemy i nowe biura już są otwierane w tym stylu, natomiast wszystkie istniejące biura będziemy też niedługo przekształcać na te RevLabs. 70% powierzchni będą zajmowały przestrzenie do współpracy. Nie będą to już tylko sale konferencyjne, ale będą to też jakieś standy, sceny, jamboardy, pufy, hot deski, przy których pracownik będzie mógł sobie posiedzieć, gdzie będzie komputer współdzielony – oczywiście z zachowaniem wszystkich zasad bezpieczeństwa, do którego pracownik przyjdzie, w 15 minut napisze maila, wyloguje się i pójdzie dalej współpracować z teamem. Natomiast tylko 30% tej przestrzeni będą zajmowały zwykłe open space'owe biurka, ponieważ wiemy, że mimo tego, że niektórzy chcą pracować sami, nie mogą tego robić w domu. Czasami są dzieciaki, czasami sąsiad, który cały dzień huczy wiertarką, bo akurat robi remont. Dajemy też taką możliwość pracownikom, żeby przyjść do biura.
Rozumiem, że po prostu musi jeszcze wyrazić chęć skorzystania z danego pomieszczenia wcześniej. Zastanawiam się, jak to technicznie będzie działało, bo to wymaga też dużej kreatywności od samych osób, które będą partycypować w tych różnych pomieszczeniach czy też wykorzystywać je. Ale uważam, że to fajne, bo to uruchamia kreatywność już na takim początkowym działaniu. Zanim zaczniesz pracę, już musisz coś rozkminić, jak to zorganizować.
Dokładnie. Jeśli chodzi o jakiekolwiek rezerwacje salek czy różnych przestrzeni, korzystamy z kalendarza Google, który jest też częścią Google Workspace. Chcemy to troszkę rozszerzyć, bo w Google Admin nazywa się Room Insides, natomiast niekoniecznie musi to być room, może to być również jakiś róg większego open space, w którym będą po prostu trzy pufy i jam board. Chcemy dać ludziom możliwość rezerwacji takich miejsc. Zdajemy sobie sprawę z tego, że na pewno ta obecność ludzi w biurze się zwiększy, kiedy takie rozwiązanie zostanie zaimplementowane. Jest to coś, czego ludzie oczekują. Bazujemy na realnych danych. Nie jest to pomysł z księżyca, tylko zbadaliśmy, czego najbardziej potrzebują nasi pracownicy. Stwierdziliśmy, że to wprowadzimy.
Skoro rekrutujesz nie tylko w Europie i szukacie pracowników na całym świecie, to rekrutując na danym rynku, często bardzo egzotycznym, może spotkać tam zupełnie inne technologie, które tam stają się standardem. Czy da się czerpać inspiracje z innych zakątków świata?
Jak najbardziej się da. Od samego początku postawiliśmy na takie rozwiązania, które są rozwiązaniami przełomowymi, stosowanymi przez firmy globalne, najlepszymi w branży. Google Hardware for Meet, czyli cały sprzęt potrzebny do tego, żeby fajnie skonfigurować sobie sale konferencyjne, który jest w pełni zintegrowany z Google Workspace i można tam bardzo dużo fajnych rzeczy robić jak właśnie share'ować ekran na konferencji. Na przykład Jamboardy – to jest bardzo interaktywne rozwiązanie, które będziemy wprowadzać do naszego nowego stylu biur, które wzmacnia współpracę zespołową, bo jest tam bardzo dużo możliwości. Czy można czerpać z innych krajów? Oczywiście, że można. Każdy kraj ma jakieś rzeczy, które są najbardziej lubiane przez mieszkańców tego kraju, dlatego też mamy pewne standardy, jeśli chodzi o nasze biura w Revolucie, natomiast te standardy troszkę delikatnie naciągamy lub zmieniamy w zależności od tego, gdzie znajduje się dane biuro. Są użytkownicy, którzy na przykład nie lubią danego rozwiązania, więc nie ma sensu po prostu go tam wprowadzać. Zastępujemy je wtedy czymś innym. Ciekawym rynkiem, do którego ostatnio weszliśmy i zaczęliśmy się rozwijać na bardzo dużą skalę, są Indie. Indie są bardzo ciekawym krajem. Jeszcze tam biura nie otwieramy, więc o biurze za wiele nie powiem, natomiast myślę, że można powiedzieć o zatrudnieniu tam pierwszego IT admina. Zatrudniałem już praktycznie na każdym kontynencie, natomiast tam bardzo ruszyło mnie i zwróciło moją uwagę to, że ci ludzie, którzy tam aplikowali na to, żeby stać się członkami mojego zespołu, wykazywali się ogromną zespołowością, przez co ten wybór był bardzo ciężki. Dołączyłem do Revoluta w 2018 roku. Na początku 2019 roku nasza ekspansja zagraniczna bardzo ruszyła. Zaczęła się od tego, że zaczęliśmy otwierać biura w różnych zakątkach świata, na początku tylko w Europie. To wymagało tego, żeby te biura otworzyć w jakimś fajnym stylu, technologicznym zwłaszcza, czyli żeby te wszystkie rozwiązania, które były dostępne już w biurach, tak jak w Londynie i w Krakowie, bo to były pierwsze dwa biura, które w ogóle powstały w Revolucie. Zaczęło się wszystko od Londynu, natomiast drugi był Kraków. To jest też bardzo fajna ciekawostka. Revolut postawił na polski rynek. Otwieraliśmy biura na w Wilnie na Litwie, w Moskwie i w Porto w Portugali. Między innymi do tych rejonów podróżowałem, jak również do Londynu.
Jak to wyglądało? Przylatujesz na miejsce, patrzysz, ładne biuro z dobrym widokiem lub nie, co tutaj wrzucamy do środka?
Niestety nie było to aż takie proste, natomiast bardzo krótko można tak to podsumować. Tutaj bardziej chodziło o to, żeby na początku wybrać miejsce na biuro, niekoniecznie z ładnym widokiem, co też było decydującym aspektem, ale przede wszystkim ze względu na bezpieczeństwo, na powierzchnię, na to, jakie rozwiązania mogą tam być doprowadzone. Nie każdy budynek, nawet w Krakowie, ma takie same możliwości. Jeden może dostarczyć takiego providera internetu, drugi takiego. My mieliśmy już nakreślone swoje wymagania, więc szukaliśmy takiego budynku, który będzie dawał nam tę gwarancję, backup planów, czyli że będziemy mogli tam poprowadzić dwie sieci, będziemy mieli tam możliwość zainstalowania UPS–ów, które będą podtrzymywały w razie jakiejś awarii prądu, że ten prąd raczej nie będzie padał, bo są tam jakieś specjalne systemy, które też wspierają się w razie, gdy jeden się wyłączy, drugi przejmie jego rolę. Później polegało to na tym, że szukaliśmy lokalnych dostawców sprzętu, a następnie implementowaliśmy to wszystko. To było troszkę takie nadzorowanie, nie tylko wymyślanie. Jak już ten sprzęt został dostarczony, to trzeba było mieć pewność, że on zostanie poprawnie zainstalowany i wszystko będzie działało przed otwarciem biura. Mimo że tych lokacji nie było zbyt wiele, do tego jeszcze bym dołączył Londyn, ponieważ to serce Revoluta, cały rok 2019 więcej byłem w podróży, niż spędziłem w swoim mieszkaniu w Krakowie. To było życie na walizkach. Fajną rzeczą dla tych, którzy na pewno będą przechodzić to, co ja wtedy przeszedłem na tamtym etapie, jest to, że na początku była ogromna ekscytacja tym, że są te podróże. Wiązało się to z dużą ilością lotów, a ja, jeśli chodzi o lotnictwo, jestem zafascynowany jak to wszystko działa i to jest moja skryta pasja. Lubię włączyć sobie FlightRadar i śledzić samolot, który leci. Byłem tym bardzo zafascynowany, natomiast można powiedzieć, że skończyło się to w grudniu 2019 roku, kiedy wróciłem z Londynu. Przyjechałem do Krakowa i stwierdziłem, że tyle w tym roku podróżowałem – dorzucałem do tego swoje prywatne tripy, żeby troszkę odpocząć – że muszę teraz trochę posiedzieć w mieszkaniu. Oczywiście nie wiedziałem, że 4 miesiące później wybuchnie pandemia i przez półtora roku w tym mieszkaniu mnie zamkną całkowicie.
Jak oceniasz ten okres? Polatałbyś znowu czy wolałbyś to zbalansować?
Znowu bym polatał i bardzo za tym tęsknie, bo mimo tych pewnych niedogodności związanych z tym, że człowiek będąc w domu przepakowuje się z walizki do walizki i przygotowuje się do kolejnej podróży, to jednak jest to niesamowite. Raz, że się zwiedza fajne miejsca. Dwa, że się poznaje naprawdę super ludzi. Trzy, zdobywa się to doświadczenie, o którym wcześniej wspomnieliśmy, bo co kraj to obyczaj. W każdym kraju to było dla mnie bardzo widoczne. Otworzenie biura wiązało się z różnymi challengami. W Londynie wszystko jest bardzo proste, podobnie jak w Krakowie. Ustalamy coś z partnerami, zasadniczo jest to wprowadzone, natomiast w Portugalii – to jest akurat pozytywny aspekt – mentalność Portugalczyków jest taka, że wszystko będzie dobrze, wszystko się uda, nie ma problemu. Pamiętam, że zawsze wszystko robiliśmy w ostatni dzień przed jakimś deadlinem. Oni zawsze pozytywnie nastawieni i tacy bardzo optymistyczni, co ja bardzo lubię. Natomiast wtedy oczywiście troszkę mnie to stresowało, bo ja byłem tą osobą, która musiała to rozwiązanie dane dowieźć do danego terminu.
To zarządzanie czasem jest pewnie kluczowe. Gdybyśmy mieli narysować wzór takiego idealnego managera IT, to na jakie cechy być stawiał?
Myślę, że optymizm. Wielu ludzi mi to mówi. To jest troszkę nawiązanie do tego, co powiedziałem wcześniej o portugalski mentalności. Wydaje mi się, że ja mam bardzo podobną mentalność. Oczywiście lubię dostarczać jakieś projekty nie w ostatni dzień deadline. To mnie może nie łączy z Portugalczykami, zwłaszcza z Portugalczykami z północy. Pamiętam jak kiedyś moja managerka podczas takiego podsumowania rocznego powiedziała mi: to, co mnie czasami najbardziej trzymało przy życiu to było to, że wchodziłam z Tobą na jakieś spotkanie, na jakiegoś call'a, całkowicie załamana, że coś się nie uda, a Ty mówiłeś: „wszystko się uda". Nie jest to taki pusty optymizm z mojej strony. Ja staram się zawsze mieć trzy rozwiązania na jakiś jeden problem, czyli jak jedno wypali, to przechodzę do rozwiązania B, jak B nie wypali, to C. Czasami są to półśrodki, bo jak plan A, który jest pełnym rozwiązaniem i pełną implementacją, zawiedzie, to troszkę idzie się w coś, co można zaimplementować szybciej. Staramy się oczywiście zawsze zachować jakość, natomiast nie zawsze to wychodzi. W sumie ten optymizm też pomaga wierzyć, że wszystko się uda nie tylko osobom znajdującym się dookoła mnie, ale także mi. Człowiek buduje w sobie taką wewnętrzną pewność siebie. Jeśli się tym optymizmem żyje, to stwierdzasz: dobra, to się nie udało, ale w sumie próbujemy dalej. Czasami coś rzeczywiście nie wychodziło i ten plan A się nie sprawdzał, to zawsze, również dzięki zespołowi i to tutaj wymaga bardzo dużego podkreślenia, bo oczywiście te rozwiązania nie mogą być prowadzone tylko przeze mnie, tylko to jest praca w wielu ludzi i zespołowość, o której wcześniej wspomniałem. To działam. Drugą taką cechą, to jest pewnie oczywiste i pewnie banalne, ale takie dążenie do celu, robienie dobrze swojej pracy. Można to jednym słowem pewnie podsumować jako proaktywność.
Trzeba być liderem i do tego najlepiej jak jest się dobrym duszkiem–liderem
Tak, to się skleja. Zespół zawsze podąża za liderem. Tak to działa. To nie jest jakieś stwierdzenie książkowe, chociaż w książkach też tak piszą. Jest to bardziej stwierdzenie oparte na ludzkiej mentalności i na moim doświadczeniu. Wiem to z autopsji, że jeśli ja będę załamany, dajmy na to, że przychodzi do mnie ktoś z mojego zespołu i mówi: Tomek za dwa dni mieliśmy wprowadzić sieć w jakimś biurze i nie uda się, nie ma szans. Jak ja wtedy usiądę i powiem: trudno, nie uda się, kurczę, co tutaj zrobić, to się to nie uda, bo wszyscy usiądziemy i ewentualnie najlepsze, co możemy zrobić, to się rozpłakać. Natomiast ja w tym optymizmie mówię: dobra, uda się, nic się nie stało, to co się stało, to się stało, ale wymyślmy coś, żeby zastąpić to, co miało być. Budujemy w sobie właśnie takie wsparcie i tak się nawzajem nakręcamy. Wspólnymi siłami ten cel osiągamy w końcu.
Jak wypełnić ten podstawowy cel, czyli cel wzrostu? Chmura to jedno. Czy masz jeszcze jakieś protipy?
Na pewno skalowanie biznesu przyśpiesza chmura – to jest absolutna podstawa – i wszystko, co jest oparte na chmurze. Przez to, że Revolut od początku stawiał na te rozwiązania chmurowe, pandemia nie zmieniła sposobu, w jaki pracujemy, ale zmieniła miejsce, w którym pracujemy. Tak to w Revolucie działało. Przenieśliśmy się na pracę z domu przez to, że mieliśmy Chromebooki na przykład. Ludzie po prostu otworzyli je na swoim biurku w swoim pokoju i od razu mieli dostęp do wszystkich narzędzi, z których Revolut korzysta na co dzień. Nie musieli siedzieć w biurze, nie musieliśmy im zakładać nawet żadnego VPN–a, bezpiecznych połączeń, bo u nas rozwiązania chmurowe, które zabezpieczają endointy są wdrożone. Była to tylko kwestia tego, że ludzie z biurka w biurze przenieśli się na biurko w swoim pokoju. My, jako Revolut, nie chcę powiedzieć, że byliśmy gotowi, bo chyba na pandemię nikt nie był gotowy, natomiast niewiele ta pandemia zmieniła w sposobie naszej pracy. Rozwiązania chmurowe bardzo zminimalizowały impakt tej pandemii. Jeśli chodzi o szybkie skalowanie – procesy internalne. W firmach, w których wiele rzeczy wiąże się z finansami, jak w Revolucie, mamy swoje wymagania, którym musimy sprostać. Internalne procedury, które od razu wiążą ze sobą kilka zespołów, które mają wpływ na jakąś daną decyzję, w moim przypadku jest to głównie mój zespół security, one bardzo przyśpieszają pewne rzeczy. W firmie, w której zatrudnia się średnio 300 osób miesięcznie, są bardzo ważne po to, żeby nadążyć za tym wzrostem. Jakbyśmy tę rozmowę prowadzili rok temu, to już niezależnie od pandemii, pewnie bym Ci powiedział, że my ciągle jesteśmy firmą, która goni swój sukces. Wzrost był tak gigantyczny, że wprowadzaliśmy jakieś procedury, bazując na tym, co już się stało, czyli nauczeni trochę błędami. Natomiast na szczęście teraz wprowadziliśmy takie procedury, które pozwolą nam zrozumieć, co się może stać na przykład za miesiąc. Bazując na nich, jesteśmy gotowi na wiele rzeczy, które się dzieją. Nie tylko w Revolucie, ale także na świecie.
Obecnie zarzuciłeś sobie kotwicę w Krakowie. Nie wiem, czy to nie jest trudne położenie dla Ciebie, bo w pobliżu nie ma żadnej drużyny PlusLigi.
Wiem, do czego dążysz. Zdarza mi się chodzić na mecze. Nawet ostatnio byłem na meczu, co prawda kadry narodowej na Tauron Arenie. Zaczynając od początku. Ja pochodzę z Rzeszowa. Rzeszów na szczęście jest blisko Krakowa. Jestem od samego dzieciaka wielkim fanem Resovia Rzeszów w siatkówkę. Byłem z Resovią jeszcze w pierwszej lidze. Moja siostra, która jest troszkę starsza ode mnie, brała mnie na te mecze i chyba wzbudziła we mnie pasję do siatkówki. Pamiętam ten mecz i tego do końca życia z głowy nie wybije, kiedy Resovia awansowała do PlusLigi. Chodziłem na te mecze i z każdym rokiem widziałem, jak ta drużyna rośnie. Jedną z ciekawych informacją – ja to zawsze używam jako fun fact we wszystkich konferencjach – jest to, że byłem dziennikarzem sportowym dla pewnej teraz już bardzo dużej platformy sportowej w naszym kraju. Rzeszów siatkówką stoi i tam dosłownie o bilety czy karnety toczy się walka rok w rok. Jeśli relacjonowałem mecze czy prowadziłem wywiady, to zawsze prowadziłem je z zawodnikami bądź dla zespołu Resovii. Odpowiadając na Twoje pytanie: nie jest mi przykro. Ja bardzo lubię Kraków. Bardzo dobrze mi się tu mieszka, a jak tylko mam ochotę wyskoczyć sobie na mecz PlusLigi, to wsiadam w pociąg bądź samochód i dwie godzinki później jestem już w Rzeszowie.
Tak można żyć. Umówmy się, że kibicujemy projektom, a po godzinach oczywiście widzimy się na trybunach. Tomasz Stawarski – Global Tech Manager Revolut, był naszym dzisiejszym gościem.
Dzięki wielkie. Pozdrawiam!